Z Pogonią przez życie. Odcinek 5: Miłość na trybunach
W czwartek ,,Kotwica” wypełniła się paczkami, workami, śmiechem dzieci, które nigdy wcześniej nie miały własnej czapki w barwach. Młody krzątał się w pocie czoła, nadając rytm akcji, jak na sektorze. Zefir pojawił się spóźniony, blady.
— Szpunt cię ciśnie? — zapytała Marta, bez wstępów.
— Dam radę — syknął. — Po sobocie będę na czysto. Mam… projekt.
Szymon przywiózł laptop, mikrofon i mierniki. — Zobaczysz — mówił do Marty — zrobię ci marsz mórz, jak w starym filmie. Flagi będą falować, a dźwięk je popchnie.
Kiedy odtwarzał pierwszą próbkę, Marta zapomniała oddychać: w głośnikach rozlał się niski, miękki bas, który przypominał oddech Bałtyku. Do tego dzwoneczki, jakby ktoś szedł po kei, i wielki bęben, co drugi raz nieco się spóźniał — jak ludzkie serce.
— Piękne — powiedziała cicho.
— Bo proste — odparł Szymon. — Jak to wszystko.
— Nic tu nie jest proste — mruknęła. — I to jest piękne.
Zanim się obejrzeli, zostali sami przy stoliku. Jego ręka musnęła jej dłoń, kiedy przesuwał myszkę. Zatrzymali się oboje.
— Pomyśl, co mówisz — wymruczał Bolo, przechodząc za ich plecami jak duch sumienia. — W miłości na trybunach najłatwiej przestać śpiewać.
Następnego dnia, już na stadionie, Marta zobaczyła w sektorze gości tę samą twarz, którą pamiętała z Trójmiasta: tego chłopaka z lekko przekrzywioną czapką, którego spojrzenie mówiło ,,rozumiem, choć nie powinienem”. Nie Szymon. Ktoś inny. Ktoś, kto zdawał się zapisywać jej gesty w pamięci.
,,Uważaj” — pomyślała. Ale serce zanuciło swoją melodię, w której dźwięk był jak wicher i jak obietnica.
Po meczu spotkali się z Szymonem na nabrzeżu. Wiatr świszczał, latarnia kiwała do nich jak stary znajomy.
— Jak popłynie muzyka, popłyną i flagi — powiedział Szymon. — Ale jak popłynie serce, możesz utonąć.
— Mówi muzykant, co pływa tylko w nutach — uśmiechnęła się. — W sobotę — Wrocław. Pojedziesz?
— Z wami? — podniósł brwi. — Ty decyduj.
— Jadę z Pogonią. Ty jedziesz ze mną czy obok mnie — twoja sprawa.
Patrzył na nią długo. Potem skinął. — Jadę. Obok. Ale jak będzie trzeba, to i razem.
Miasto mrugnęło światełkami, morze zaszumiało. A w tym wszystkim rodziło się coś, co mogło być miłością — albo początkiem kłopotów.
Odcinek 1 | Odcinek 2 | Odcinek 3 | Odcinek 4
Taki cykl to fajna sprawa, coś innego w tej branży, niezły pomysł. Czytam codziennie. Gratuluję Panu