O tym, jak sam, niszczyłem, swoje zdrowie metaboliczne…
Zanim opowiem, jak mi się udało naprawić, to co zepsułem, warto wyjaśnić, jak do tego doszło, że stałem się otyłym i schorowanym człowiekiem po czterdziestce, będąc w sile wieku.
Jeszcze kilka lat temu śmiało mogłem tu zaśpiewać pewnego klasyka z Podlasia: Jak do tego doszło – nie wiem. Przez ostatnie ponad 20 lat nie wiedziałem…. A już mniej więcej od czasu studiów i wyjazdów za wielką wodę zacząłem sukcesywnie budować sobie nie tylko oponkę na brzuchu, ale także solidnie pracowałem już na przyszłe nadciśnienie. No ale po kolei. Dziś wiedząc, co jest niezdrowe w życiu, byłem w stanie uczciwie wrócić pamięcią, do tych lat, gdzie jeszcze wyglądałem nieźle, ale powoli jednak nabierałem bagażu wielu różnych niezdrowych doświadczeń i zbędnego balastu w postaci przyrastającej masy tłuszczowej tu i ówdzie.
A zaczęło się oczywiście niewinnie, słodko, nawet bardzo słodko
Będąc młodym i gotowym na wszystko studentem, bardzo chętnie chciałem nie tylko uczyć się, ale także bawić się życiem, czerpać z młodości ile było tylko można. Zatem na weekendy i święta, wszelkie przerwy od szkoły zatrudniłem się dorywczo w… cukierni.
Prawda, że zapowiada się słodka przygoda na życie?
Byłem wniebowzięty. Nie dość, że mogłem zarobić na swoje potrzeby, to zanim te pyszności trafiały do sklepów, przechodziły one przez moją „ocenę organoleptyczną” i cieszyły moje podniebienie jak mało co. Także, przez kilka lat studiowania słodko sobie pracowałem ku uciesze swojej i szefostwa, wszystko było słodziutkie i pyszne a ja wielokrotnie potwierdzałem każdego dnia, która cukiernia jest najlepsza w mieście… Ja nie miałem żadnych wątpliwości, a wkrótce zakochałem się w pysznych napoleonkach, których byłem i wciąż jestem wielkim entuzjastą.
Lata leciały, a ja zdobywałem cukrowe i fruktozowe kilogramy zamieniające się w tłuszcz, zwłaszcza na brzuchu, a zarobione pieniądze potem szły na nocne wypady zajadane kebabami, hamburgerami z frytkami, piwem i colą.
Coś się wytańczyło, coś się wyskakało, jakieś spalanie kalorii niby było, ale mimo wszystko z roku na rok robiłem się bardziej okrągły. W nocy, zamiast spać i resetować organizm, zwiększałem mu dawkę kortyzolu i dolewałem wielkie dawki insuliny nocnym, szybkim i w sumie smacznym, ale niezdrowym żarciem.
Wakacje spędzałem w miejscu, o którym śpiewają – fajowa jazda i najlepszy keczup na świecie. Pracowało się po 12,16 godzin dziennie, często nocki, a w międzyczasie posiłki, w bufetach all you can eat, zatem jak to mówią: hulaj dusza, piekła nie ma. Człowiek jak widzi jedzenie, to głupieje, wszystko by zjadł. Tym bardziej, że co by nie tknął, to było bardzo smaczne, dosolone, ocukrzone i dobrze dopieprzone. Żywność wysoko przetworzona, do tego wszędzie cola i inne frykasy z długą listą składników niczym tablica Mendelejewa.
Zatem mam stamtąd nie tylko piękne wspomnienia, zdjęcia, przyjaciół, ale także wiele dodatkowych kilogramów tłuszczu gratis.
Także znowu nieświadomie dokładałem całe mnóstwo insuliny i kortyzolu, wszak, aby przyjąć tak wielką dawkę obżarstwa, trzustka produkowała insulinę hurtowo, zalewając ciało potem tłuszczem.
Następnie napoleonkowy entuzjasta w też dorosłym życiu pracował dużo, często po godzinach, imprezował, podjadał nocą, dwie tabliczki czekolady 200-gramowe znikały w ciągu 10-20 minut, żaden problem, ziemniaki, makarony, ryż, chleb, piwo, słodkie napoje gazowane – to było na porządku dziennym. Organizm eksploatował się do granic wytrzymania, do tego bardzo dużo stresu na stanowisku kierowniczym, praca ponad siły.
W końcu przyszedł taki moment, gdy trzeba było zapłacić pierwszy rachunek za ponad 20 lat złego traktowania się. Nagle w pracy zabolała mnie głowa, ciemno przed oczami. Szybki wypad do apteki, a tam kazano usiąść i zmierzono mi ciśnienie 180/120. Wizyty u lekarzy, pierwsze i kolejne zwolnienia z pracy, szalejące ciśnienie, coraz mocniejsze leki gaszące pożar.
Zakaz pracy nadgodzin, nakaz zmiany stylu życia, z miejsca przestałem być ulubieńcem w korporacji i zaczęły się szykany, że już nie pracuję nadgodzin, presja, stres, kortyzol w górę, a stres zajadałem słodyczami. Błędne koło. Na wadze już dobrze ponad 110 kg przy wzroście 183 cm.
Niestety to jeszcze nie koniec, bo przecież nadszedł czas COVID-19. Nakaz pracy zdalnej, zakazy przemieszczania się, zero ruchu i sportu, no może jedynie zakupy i jakiś mini spacer. Lekarze wykrywali kolejne schorzenia: stłuszczona wątroba, kamienie w nerkach, insulinooporność, nadciśnienie, otyłość pierwszego stopnia, cały czas spocony i sapiący jak lokomotywa. Waga 115 kg.
Zatem ponad 30 kg niepotrzebnego bagażu nosiłem na sobie każdego dnia.
Tak było, aż do czasu, gdy przyszedł moment kiedy zrozumiałem, że albo teraz się obudzę i zadbam o siebie, albo jestem nic niewart.
Mój siedmioletni wówczas synek spojrzał na mnie i powiedział: ,,Tato, ale Ty jesteś gruby…”
To mną jeszcze aż tak nie wstrząsnęło, myślę sobie, młody uczciwie mówi, że król jest nagi i ok.
Ale niedługo potem, wchodząc na trzecie piętro schodami, sapałem okropnie, musiałem nawet zatrzymać się, bo gwiazdki przed oczami się pojawiły. To już było mocne, następnie absolutna kulminacja i punkt zwrotny.
Synek chciał ze mną zagrać w piłkarskim turnieju „Tata i Ja” na Pogoni. Wspaniały pomysł i bardzo chętnie przystąpiliśmy do niego. Czerwiec 2022 roku, upał około 30 stopni w cieniu i gramy.
Tzn. synek grał, a ja niestety w którymś momencie musiałem zejść i ustąpić miejsca żonie, która dokończyła turniej za mnie. Było mi wstyd, że nie dałem rady do końca, że odcięło mnie i ledwo dyszałem … zawiodłem synka. To był ten moment, który wpłynął na mnie jak nigdy nikt i nic wcześniej.
Wkrótce po tym wydarzeniu zrozumiałem, że młody adept Pogoni ma ojca, którego potrzebuje zawsze i wszędzie i jeśli nie dla siebie, to chociaż dla niego i dla żony mam obowiązek zadbania o siebie i od dziś zmieniam swoje życie.
Na kolejnym turnieju “Tata i Ja” za rok mamy razem z synkiem godnie pokazać się na boisku w każdym meczu. I tak było!
Także, dzięki synkowi i turniejowi „Tata i Ja” organizowanemu przez Pogoń Szczecin Football Schools rozpocząłem nowe życie, nowy rozdział, nowy proces pracy nad sobą, walki ze swoimi słabościami.
Zaaplikowałem sobie dwuletni etap dochodzenia do sprawności, zdobywania wiedzy o zdrowym stylu życia i jej stosowania, po to, aby móc doświadczyć tego, że Można Pięknie Żyć, co dziś dla mnie oznacza bycie aktywnym każdego dnia, wycofanie wszystkich chorób metabolicznych, cieszenie się prawidłową wagą i odstawienie leków na nadciśnienie.
Zachęcam do przeczytania kolejnego felietonu, w którym wyjaśnię, w jaki sposób skutecznie walczyłem ze swoimi słabościami, by Móc Pięknie Żyć.
Komentarze
O tym, jak sam, niszczyłem, swoje zdrowie metaboliczne… — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>