SEZON 2: Odcinek 3: Ciężki jest szalik kibica Pogoni
,,Morze flag nad Krygierem”:
Niedzielne przedpołudnie w ,,Lokalnej”:
W ,,Lokalnej” przy dworcu od rana panował ruch. Niedziela była inna – spokojniejsze ulice Szczecina kontrastowały z gorączką, jaka panowała w restauracji.
Bolo czytał gazetę, której nagłówek grzmiał: ,,Kolenda zwolniony – Grzegorczyk tymczasowo”. – W końcu! – mruknął. – Tylko pytanie: co dalej?
– Podobno na trybunach ma siedzieć trener kadry Turcji – wtrąciła Iga, stawiając kawę na stole. – Alex sięga wysoko.
Młody wymachiwał szalikiem. – Nieważne, kto trenerem, dziś ma strzelać Molnár!
Marta uśmiechnęła się. – Niech przewrotką zamknie im usta.
Po południu marsz ruszył na stadion. Fala granatowo-bordowych szalików płynęła ulicami, a z okien mieszkańcy machali dzieciom. Na trybunach czekała oprawa: ogromny napis ,,PORTOWCY”.
Pierwsza połowa – nadzieja:
14:45. Pierwszy gwizdek. Stadion im. Floriana Krygiera zatrząsł się od dopingu. Alex siedział w loży obok tureckiego selekcjonera.
Już na początku Pogoń mogła prowadzić. Molnár chybił, Grosicki strzelił, ale Paulsen obronił. Trybuny jęknęły.
W 24. minucie eksplozja. Molnár po strzale głową miał już gola na języku, piłkę z linii wybił obrońca, ale akcja wróciła. Młody Węgier przewrotką huknął nie do obrony.
– GOOOL! – wrzasnęły trybuny. Marta płakała, Bolo ściskał Młodego. – Molnár! Nasza dziewiątka!
Ale radość trwała tylko pięć minut. Camilo Mena, po koronkowej akcji Lechii, uderzył w dalszy róg. 1:1.
– Za łatwo – burknął Zefir.
Na chwilę przed przerwą Grosicki podał do Juwary. Strzał, gol! Pierwsze trafienie Musy w Ekstraklasie. Do szatni – 2:1. Nadzieja wróciła.
Druga połowa – upadek:
Po przerwie zamiast święta – koszmar.
Najpierw Żelizko huknął z 20 metrów po złym wybiciu. 2:2. Potem Loncar wpakował piłkę do własnej bramki. 2:3. Stadion zamilkł.
Cojocaru dał jeszcze tlen – obronił karnego Kapicia. Kibice ryknęli, bębny znów dudniły. Ale w doliczonym czasie Sezonienko ograł Pozo i strzelił na 2:4.
Na otarcie łez Ulvestad wykorzystał jedenastkę – 3:4. Koniec.
Trybuny pustoszały w ciszy.
Po meczu – pytania bez odpowiedzi:
Alex pożegnał się z tureckim trenerem krótkim uściskiem dłoni. Jego twarz była kamienna.
– To musi się zmienić – wyszeptał do siebie.
W ,,Lokalnej” panowała ciężka atmosfera. Kufle brzęczały, ale rozmowy były przygaszone.
– Mamy nowego Molnára, mamy Juwarę, a przegrywamy jak juniorzy – wściekał się Bolo.
– To początek nowej historii – broniła Marta. – Może właśnie ten Turek nas uratuje.
– Albo nas pogrzebie – mruknął Zefir.
Iga pisała swój raport: ,,Mecz miał dwa oblicza. Pierwsza połowa dała marzenia, druga odebrała wszystko. Pogoń ugrzęzła w środku tabeli. Kibice znów pytają – co dalej?”
W kącie sali siedział czarny charakter. Nie śpiewał, nie narzekał. Słuchał. Uśmiechał się pod nosem. Wiedział, że im więcej bólu, tym łatwiej siać zamęt.
Epilog:
Niedzielna noc. Szczecin cichł, ale w ,,Lokalnej” wciąż dudniły głosy.
– Granatowo-bordowe serca bolą, ale biją dalej – powiedziała Marta.
– Ale długo tak nie pociągniemy – dodał Bolo. – Potrzebujemy wodza.
Za oknem gasły światła miasta. A w cieniu, gdzieś za rogiem, czarny charakter odpalił papierosa. – To dopiero początek – wyszeptał.
Granatowo-bordowe serca biły. Jeszcze z bólem, ale biły.
No kurde, lubie czytać te cykle. Takie inne, w innym wydaniu info . Dziekuję