SEZON 2: Odcinek 2: Słoneczny dzień w Kielcach
Piątkowy wieczór w ,,Lokalnej”:
Szczeciński dworzec rozświetlały neony, a w ,,Lokalnej” panował gwar. To było serce miasta – tu zbierali się kibice przed wyjazdami, tu rodziły się pieśni, tu powstawały historie.
Przy stoliku Marta uśmiechała się do Młodego, który właśnie triumfalnie ogłosił, że Greenwood zacznie w pierwszym składzie. Zefir jak zwykle kręcił nosem, Bolo narzekał, że ,,10 godzin drogi na 90 minut gry”, ale w jego oczach błyszczało coś więcej – duma.
Prezes Alex przyszedł tylko na chwilę. – Drużyna jest już w Kielcach – powiedział spokojnie. – Ale to wy musicie być ich głosem. Pokażcie siłę.
Kilka minut później pojawiła się Iga. – Jadę z wami. To będzie opowieść, którą trzeba zapisać.
Pieśni rozbrzmiewały głośno, kufle stukały o stoły. A potem przyszła północ. ,,Lokalna” ucichła – czas w drogę.
Nocna podróż:
22:30. Autokary z portowcami ruszyły w trasę. Szaliki falowały w oknach, bębny dudniły w ciemność.
Pierwsze godziny – śpiewy, żarty, piwo. Potem – cisza. Marta zasnęła na ramieniu Bolo, Młody wciąż nawijał o Greenwoodzie, a Zefir narzekał na ciasne siedzenia.
Iga pisała w notesie: ,,To nie podróż. To rytuał. Granatowo-bordowa pielgrzymka. Nocą, w ciszy, w śnie”.
Sobotni ranek:
Na stacji w Radomiu – kawa, hot-dogi, pierwsze plotki.
– Grosicki musi to udźwignąć – mówiła Marta.
– Greenwood da radę! – powtarzał Młody.
– To bramkarze rozstrzygną ten mecz – przewidywał Zefir.
Stadion w Kielcach – 14:45:
Słońce prażyło. Stadion Korony tonął w złocie.
Błanik uderza z dystansu – Cojocaru ratuje. Greenwood próbuje zza pola – obok słupka. Juwara sam na sam – Dziekoński wyciąga się jak kot.
– Jeszcze raz! – ryknął Bolo.
Druga połowa. Nikołow – Cojocaru. Juwara – Dziekoński. Bramkarze bohaterami.
Kolenda przy linii szalał, Alex w loży ściskał dłonie, Iga pisała: ,,Od bramki do bramki. Nerwy. Krew. Pot. Krzyk”.
I nagle – błąd w obronie Pogoni. Strzał. Siatka. 1:0.
Sektor gości zamarł. Marta zakryła twarz flagą, Zefir spojrzał w niebo.
– Grajcie! – wrzeszczał Bolo.
Ale gwizdek przeciął nadzieje. Porażka.
Powrót:
O 17:30 autokary ruszyły spod stadionu. Cisza. Każdy we własnych myślach.
– Jeszcze długa droga – próbowała Marta.
– Każdy taki mecz boli jak nóż – odpowiedział Zefir.
Na stacji benzynowej pojawił się czarny charakter. Szpakowaty mężczyzna w czarnej kurtce, z krzywym uśmiechem. – To dopiero początek – rzucił do telefonu, obserwując autokary Pogoni.
Sobota noc – ,,Lokalna”:
Północ. Autokary dotarły do Szczecina. Kibice weszli do ,,Lokalnej”. Zmęczeni, głodni, spragnieni rozmowy.
– Kolejna podróż, kolejna rana – powiedział Bolo, siadając ciężko.
– Ale serca biją dalej – odpowiedziała Marta. – Nigdy nie milkną.
Wokół stolików rodziły się rozmowy: o błędach w obronie, o Grosickim, o Greenwoodzie, o Kolendzie.
– Alex musi coś zrobić – mruknął Zefir. – Bo inaczej czeka nas powolne umieranie w tabeli.
Poniedziałek – echo porażki:
Poranek pachniał kawą i gazetami. Na okładkach – triumfujący Błanik i bezradna Pogoń.
,,Pogoń zatrzymana” – grzmiały nagłówki.
Iga skończyła swój tekst: ,,Kielce pokazały, że seria Pogoni może być krucha. Ale najważniejsze pytanie brzmi: co dalej? Kibice wrócili zmęczeni, ale wierni. To oni są siłą”.
W ,,Lokalnej” od rana zbierali się stali bywalcy. Marta piła kawę, Bolo czytał gazetę, Zefir przeklinał pod nosem.
– Alex dziś rozmawia z Kolendą – szepnął ktoś zza baru.
– Rozmowa? – prychnął Bolo. – My potrzebujemy zwycięstw, nie rozmów.
W klubowym biurze Alex patrzył surowo na Kolendę.
– Robert, porażka w Kielcach to ostrzeżenie. Kibice chcą wyników, nie wymówek.
– To proces, Alex. Proces wymaga czasu – odpowiedział Kolenda.
– Czasu? W Szczecinie czasu nie ma. Tu się walczy, albo ginie.
Słowa zawisły w powietrzu jak wyrok.
Epilog:
Wieczorem ,,Lokalna” znów była pełna. Dyskusje, śpiewy, kłótnie. Ale też nadzieja.
– Granatowo-bordowe serca bolą, ale dają siłę – powiedziała Marta.
– Siłę do kolejnej bitwy – dodał Bolo.
Za oknem Szczecin tonął w ciszy. Ale w środku ,,Lokalnej” płonęła iskra.
Bo to był dopiero początek sezonu. A w cieniu, gdzieś na obrzeżach miasta, czarny charakter znów czekał, gotowy uderzyć.
Granatowo-bordowe serca biły dalej. Mocniej, choć z ranami.
ale fajny pomysł mieliście z tą telenowelą. Troche do śmiechu, trochę grozy. Lekkie, fajnie się czyta
Mocny fragment: “W Szczecinie czasu nie ma. Tu się walczy, albo ginie.” Panie trenerze. Z Lechią tylko zwycięstwo!
Mega